8193770629_072f2dfcdc_c4 czerwca 2014 w Skotnikach (powiat wrzesiński) odbyło się spotkanie mieszkańców wsi z władzami lokalnymi w sprawie planowanej budowy fermy norek.

Mieszkańcy zaprosili przedstawicieli Stowarzyszenia „Czysta Nekla”, Stowarzyszenia „Otwarte Klatki” oraz mieszkańców innych wsi, w których odbywają się protesty przeciwko fermom norek: Brodowo, Lipiany, Lipówka i Gierłatowo. Z kolei lokalna władza zaprosiła Rajmunda Gąsiorka, potentata przemysłu futrzarskiego w Polsce, który w przeciwieństwie do inwestora Jarosława Sobczaka (przewodniczącego rady Gminy Miłosław!) pojawił się na spotkaniu.

Rajmund Gąsiorek (także radny!) podkreślając swoją neutralność, wywołał salwy śmiechu wśród zgromadzonych. Jak osoba, która żyje z hodowania norek może być neutralna w tym temacie? –  pytali mieszkańcy podkreślając, że oczywistym jest, że będzie on bronił swojego interesu.

Gąsiorek zapewniał, że norki z ferm nie uciekają, bo to się żadnemu hodowcy nie opłaca. W rzeczywistości jest przeciwnie – czego dowodem są zdjęcia i wypowiedzi mieszkańców okolic istniejących ferm czy też badania z Danii (lidera hodowli norek, gdzie 78% tamtejszej dzikiej populacji norek stanowią uciekinierzy) lub chociażby polskiego Parku Narodowego „Ujście Warty” (uciekinierzy z ferm stanowią 40%  populacji).

Na przedstawione argumenty nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. Jednym z powodów, dla których przemysł zwierząt futerkowych jest w Polsce – z punktu widzenia R. Gąsiorka – bardzo potrzebny, okazało się to, że norki zjadają odpadki poubojowe zwierząt (z którymi wg niego nie mielibyśmy co zrobić). Udzieliliśmy Gąsiorkowi informacji, że w Polsce istnieje przemysł utylizacyjny, który dostarcza technologii i rozwiązań na zagospodarowanie takich odpadów i mógłby się bardziej rozwinąć, gdyby nie fermiarze zabierający część zysków. To spowodowało nagłą woltę i wręcz komiczną sytuację. Nagle okazało się, że przemysł utylizacyjny w Polsce istnieje i ma się dobrze, a norki jednak zjadają tylko jakąś drobną część tych odpadów, których zalewem grozili hodowcy w razie zamknięcia ferm.

Padły również wypowiedzi o tym, że przemysł futrzarski nie zanieczyszcza środowiska, a powodem – i dowodem – tego są częste kontrole na fermach. Przytoczyliśmy wyniki raportu Narodowej Izby Kontroli z 2011 (o tym, że 87% ferm w Wielkopolsce nie przestrzegało wymagań ochrony środowiska) oraz liczne przykłady wycieków z ferm do zbiorników wodnych, w tym również wycieku z fermy samego Rajmunda Gąsiorka w Radomicach. Jednak pozostało wrażenie, że twarde dane nadal mogą być dla decydentów mniej wiarygodne od słów samego wiceprezesa PZHiZF podpartych… jego własnymi słowami.

Jak się okazało podczas tego spotkania, zebrane dowody, świadkowie czy naukowe badania nie są argumentem w zestawieniu z zapewnieniami przedstawicieli przemysłu futrzarskiego o społecznej „nieszkodliwości” prowadzonego procederu.

Przemysłowcy swoimi aroganckimi kłamstwami i pokrętną argumentacją wręcz obrażają ludzi żywiących uzasadnione obawy wobec prowadzenia takiej działalności w ich sąsiedztwie, czy wręcz gdziekolwiek w Polsce. Bo jak inaczej odebrać to, że najwidoczniej w oczach hodowców i producentów zwierząt futerkowych polska wieś składa się z ciemnych ludzi bez wrażliwości, świadomości i krytycznego podejścia do serwowanych im informacji? Ludzi, którzy uwierzą, że zjadanie zmielonych szczątków kur przez drapieżniki to “nowoczesna alternatywa” dla polskiej wsi, a toksyczne odchody to atrakcyjny i ekologiczny nawóz?

Na szczęście jest inaczej. Przedstawiciele „Czystej Nekli” wraz z mieszkańcami apelowali do władzy, aby przestała zasłaniać się przepisami i zaczęła działać w interesie społecznym. Poza nielicznymi przypadkami władza umywa ręce od odpowiedzialności za dobro społeczności lokalnej dla której i przez którą została wybrana. Zorganizowanie spotkania, na którym mieszkańcy będą mogli dowiedzieć się, z czym wiąże się przemysł futrzarski, poinformowanie stron w postępowaniu administracyjnym bądź umożliwienie zrzeszeniom mieszkańców przystąpienia do takiego, czy nawet samo poinformowanie o planowanej fermie pokazałoby, że władza faktycznie reprezentuje interesy ludzi, a nie elit.

Jednak tak się nie dzieje – o czym świadczy ilość protestów w całym kraju. Mieszkańcy muszą walczyć nie tylko z „producentami zwierząt futerkowych”, ale również z lokalnymi politykami – takimi jak „przedsiębiorczy” radny z Miłosławia. Liczymy na to, że współpraca i solidarność ludzi z poszczególnych miejscowości walczących z fermami pokaże, że nie są to odosobnione przypadki, ale kwestia całego regionu czy kraju i stanie się częścią rozwiązania problemu.

Julka

09.06.2014