“Tu jestem akceptowany. W Holandii czułem się prawie jak przestępca” – Johan Karens, holenderski hodowca norek, który jako jeden z pierwszych zainwestował w Polsce, rok 2000.


Kiedy zakaz hodowli zwierząt na futro w Polsce stawał się coraz bardziej realny, hodowcy sięgnęli po swoją ostatnią deskę ratunku –  patriotyzm. Obserwując wystąpienia reprezentantów przemysłu futrzarskiego z ostatnich miesięcy można odnieść wrażenie, że zamknięcie 100 tysięcy norek w klatkach, w równo ustawionych pawilonach, samo w sobie jest przejawem patriotyzmu.

Hodowcy przedstawiają swoją branżę jako przejaw polskiej przedsiębiorczości, która z sukcesem konkuruje na światowych rynkach. Wystarczy jednak spojrzeć za ich plecy, żeby dostrzec, że cały polski przemysł futrzarski działa na zamówienie zagranicznych koncernów.

“Polek nie stać na futro, ale Polki stać na wąchanie smrodu z ferm” – mieszkanka Bronowic, której dom stoi 250m od płotu holenderskiej fermy norek. 

W Polsce działają dwa duże koncerny futrzarskie o holenderskich korzeniach. Pierwszy z nich to Farm Equipment International, której prezesem jest Pierre Leeijen. Obecnie firma ta prowadzi aż czternaście ferm norek w całej Polsce. Nie ma żadnych oficjalnych danych, które pozwoliłyby dokładnie obliczyć liczbę hodowanych przez nich norek, jednak na podstawie rozmiarów ferm można szacować, że jest to 1-2 miliony norek rocznie.

Firmy z zagranicznym kapitałem wzbudzają nieufność w lokalnych społecznościach, dlatego stosuje się tzw “słupy”. O takie strategie oskarża się jeden z wspomnianych koncernów holenderskich – Farm Equipment International, którego prezesem jest Pierre Leeijen. Kiedy firma ta planowała budowę fermy w gm. Żórawina koło Wrocławia, wszystko wskazywało na fakt, że FEI jest właściwym inwestorem, jednak oficjalnie jedynym inwestorem był okoliczny przedsiębiorca, który unikał jakichkolwiek kontaktów z mediami.

Holenderski przemysł futrzarski w Polsce

Ferma norek należąca do Farm Equipment International

Przypadkiem wartym szczególnej uwagi jest historia ferm norek w miejscowościach Sędraszyce, Wężowice i Ujazd. Decyzje o warunkach zabudowy dla tych ferm zostały wydane w 2006 roku dla Wojciecha Wójcika i do roku 2011 należały one do właśnie do niego. Wojciech Wójcik to do niedawna jeszcze wiceprezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Zwierząt Futerkowych, brat Szczepana Wójcika, założyciela Fundacji Wsparcia Rolnika Polska Ziemia.

W 2011 roku fermy zostały wykreślone z rejestru, a następnie pojawiły się w nim z powrotem jako fermy należące do Farm Equipment International. Z FEI związany jest również obecny prezes PZHiPZF Rajmund Gąsiorek. Pierre Leeijen oraz Gąsiorek są członkami zarządu spółki FAR-KO, zajmującej się głównie produkcją paszy dla zwierząt. Do niedawna członkiem zarządu był również Władysław Fortuna – poprzednik Gąsiorka na stanowisku prezesa PZHiPZF.

Holenderski przemysł futrzarski w Polsce

Fermy norek w gminie Cieszków

Drugą zlokalizowaną w Polsce dużą firmą o holenderskich korzeniach jest Joni Mink, w której zarządzie zasiadają Nicolaas Van Ansem oraz Johannes Van Ansem. Ze względu na dzielenie ferm trudno jednoznacznie ocenić ile norek hoduje w Polsce Joni Mink czy inne podmioty związane z rodziną Van Ansem. To, co można stwierdzić z pewnością, to fakt, że nazwisko Van Ansem pojawia się w rejestrze ferm zwierząt futerkowych w Polsce aż 20 razy.
Wśród tych ferm można znaleźć też przykłady takich, które wcześniej należały do polskich właścicieli, np. ferma norek w miejscowości Laski. Jan van Ansem wspomina, że ekspansja do Polski (pod marką Unicorn Mink Farms, część Van Ansem Group) zaczęła się już w 1991 roku!
Zakaz hodowli zwierząt na futro w Polsce oznaczałby dla Joni Mink duże straty, dlatego na liście lobbystów w polskim Sejmie w 2015 roku można było znaleźć informację, że ta firma zatrudniła kancelarię prawniczą do prowadzenia działalności lobbingowej na swoją rzecz.
Nicolaas Van Ansem jest również prezesem spółki Futrex, która produkuje paszę dla norek. To właśnie na ciężarówkach Futrexu widniały grafiki akcji “RespectUs” i to właśnie transport norek ciężarówkami Futrexu został zatrzymany do rutynowej kontroli, która  wykazała istotne zaniedbania, łącznie z norkami biegającymi luzem w ciężarówce. Siedziba Futrexu znajduje się w Żdżarach koło Goleniowa.

Holendersko-duński Goleniów

Jedną z najaktywniejszych osób broniących przemysłu futrzarskiego w Polsce jest burmistrz Goleniowa Robert Krupowicz oraz reprezentanci przemysłu futrzarskiego z tego regionu. Goleniów w narracji przemysłu futrzarskiego ma być przykładem dobrobytu jaki do gminy sprowadza przemysł futrzarski.
Jednak w Goleniowie ulokowane są przede wszystkim zakłady obróbki skór czy produkcji zaopatrzenia ferm, a nie same fermy. W Sejmie pojawiają się polscy reprezentanci tych ulokowanych w Goleniowie firm, jednak za nimi, w ukryciu pozostają wpływy holenderskie i duńskie.

Przeczytaj także: Czy posłom zabraknie odwagi, aby stanąć w obronie zwierząt?

Wystarczy spojrzeć na to jakie firmy futrzarskie działają w Goleniowie: Futrex (prezesem zarządu jest Johannes Van Ansem), Hedensted Gruppen z Danii, NAFA Polska (prezesem zarządu jest Sebastian Jansen; jest to polski oddział drugiego największego na świecie domu aukcyjnego skór zwierząt futerkowych; jego główna siedziba znajduje się w Kanadzie, a centrala na Europę – w Holandii). Działa tam także Norpol, którego prezesem jest Johannes Van Ansem. Na swojej stronie internetowej Norpol podaje, że przerabia rocznie 3 miliony skór.
Rola NAFA Polska wydaje się być szczególnie istotna od 2013 roku, kiedy to podpisana została umowa ścisłej współpracy z polską spółką Skinpolex, w której wiodącą rolę odgrywa prezes PZHiPZF Rajmund Gąsiorek. Hodowcy związani ze Skinpolexem zgodzili się na wyłączność sprzedaży skór przez NAFA Polska począwszy od sezonu 2014.
Znaczna ilość przemysłowych ferm norek jest ulokowana w sąsiadującej z Goleniowem gminie Nowogard. Według badań Zachodniego Ośrodka Badań Społecznych i Ekonomicznych z 2018 roku większość jej mieszkańców opowiada się za zakazem hodowli zwierząt na futro w Polsce.


Zyski w Toronto, odory nad Wisłą


Bez udziału zagranicznych (głównie holenderskich) inwestorów, polska hodowla zwierząt futerkowych nie urosła by do takich rozmiarów, jakie widzimy obecnie. Hodowcy chętnie przedstawiają siebie samych jako polskich rolników, jednak kiedy spojrzymy kto właściwie pociąga za sznurki, okazuje się, że wszędzie przewijają się te same holenderskie nazwiska i firmy powiązane z garstką polskich hodowców. Mimo przedstawiania branży futrzarskiej jako bardzo dochodowej warto zauważyć, że naprawdę duże pieniądze zarabiają globalne koncerny, które Polskę wybrały jako miejsce produkcji.
Wraz z tą produkcją do Polski trafiają koszty eksternalizowane. Podczas gdy na giełdach w Toronto, Kopenhadze, Helsinkach czy Seattle sprzedawane są miliony futer, Polacy mieszkający w polskich wsiach żyją w odorach pochodzących z ferm norek, a okoliczną przyrodę zatruwają nieczystości z ferm.

Holenderski przemysł futrzarski w Polsce

Mieszkańcy Samlina nie dopuścili do budowy fermy norek przez firmę Joni Mink.

Nie da się podać dokładnych danych jaka część branży futrzarskiej w Polsce jest związana z kapitałem holenderskim i duńskim, jednak szacować można, że jest to kilkadziesiąt ferm norek, z których większość to duże przemysłowe fermy na 50-200 tysięcy zwierząt.

Holenderski przemysł futrzarski w Polsce

Mieszkańcy gm. Żórawina zatrzymali w 2013 roku budowę fermy norek na 185 tysięcy zwierząt. Inwestycję realizowała firma Farm Equipment International.

Trudno wyobrazić sobie coś bardziej antypolskiego niż wykorzystywanie uczuć patriotycznych do legitymizacji źródła swoich zysków. Trudno też wyobrazić sobie mocniejszy wyraz współczesnego patriotyzmu niż działania mieszkańców polskich wsi, którzy w walce o swoją małą ojczyznę są gotowi miesiącami blokować drogę, aby zatrzymać holenderskie koncerny budujące w Polsce wielkie fermy norek.