Katarzyna Trzaska – reżyserka, scenarzystka, producentka, autorka filmów dokumentalnych pokazywanych na całym świecie i laureatka zasłużonych nagród za swój niewątpliwy, filmowy talent.  Członkini Stowarzyszenia Filmowców Polskich oraz współzałożycielka Stowarzyszenia Kobiet Filmowców.


Jej najnowszy dokument: “Wieś pływających krów” jesienią z powodzeniem trafił do naszych kin i jest określany mianem obrazu o zderzeniu wielkomiejskiego świata proekologicznych ideowców z twardą prozą życia polskiej wsi. Osobiście jednak zamiast “zderzenia” wolę słowo “spotkanie” – na które oczekujemy i z którego możemy się dużo nauczyć, także my, widzowie.

  1. Co skłoniło Panią do stworzenia filmu o kulturowym spotkaniu proekologicznie nastawionych berlińczyków z mieszkańcami polskiej wsi?

Odwiedzając moją rodzinę mieszkającą nad Biebrzą we wsi Brzostowo (to wieś rodzinna mojego ojca) zaobserwowałam pewne paradoksalne zjawisko. Licznie przybywający tam zagraniczni turyści czy też Polacy z dużych miast zachwycają się piękną podlaską przyrodą, odnajdują nad Biebrzą raj utracony, marzą o przeprowadzce na wieś i powrocie to tzw. prostego życia, podczas gdy miejscowi rolnicy zdają się być nieczuli na piękno otaczającej ich przyrody, nieświadomi faktu, że tyle jej zagraża.
Skupiają się na swojej ciężkiej pracy, często marzą o wygodach miejskiego życia, jedzą niezdrowe jedzenie z supermarketów, a ludowe tradycje dotyczące kultury materialnej, kuchni, obrzędów giną, wypierane przez kulturę, która nazwałabym dla uproszczenia „telewizyjną”.
Katarzyna Trzaska "Wieś pływających krów"
Uznałam, że to świetny punkt wyjścia dla filmu, który pokazywałby stojące w opozycji do siebie postawy ludzi, którzy geograficznie mieszkają tak blisko siebie, a mentalnie i światopoglądowo są tak daleko. Obie grupy dążą do szczęścia, które inaczej rozumieją, jest dla nich wprost przeciwstawne.
Moi Berlińczycy to ludzie uduchowieni, medytujący, dla których każdy kontakt z naturą może być mistycznym doznaniem, dążący do życia bez pieniędzy, świadomi swojej postawy wobec środowiska, podczas gdy rolnicy ciężko pracują, twardo stąpają po ziemi, ich dobytek, zwierzęta, ziemia mają podstawowy walor materialny jako źródło utrzymania.
Katarzyna Trzaska "Wieś pływających krów"
Ponieważ w swoich filmach lubię humor, subtelną ironię, refleksję na temat człowieka, która wynika bardziej z pokazywania naszych słabości, a mniej gloryfikowania kogokolwiek, postanowiłam spojrzeć przez taką humorystyczną lupę na obie te grupy, szukając uniwersalnej refleksji na temat czym jest dzisiaj kontakt z naturą i czy powrót do przedindustrialnego życia jest możliwy. Chciałam dowiedzieć się czy bohaterowie odnajdą punkty wspólne, płaszczyzny porozumienia w swoich filozofiach życiowych.

  1. Która ze stron ukazanych w filmie więcej się od drugiej nauczyła, więcej wyniosła ze wspólnego zamieszkania i przebywania?

Dla obu grup to spotkanie było bardzo ciekawe poznawczo. Towarzyszyła temu spotkaniu jakaś przepiękna pozytywna energia, radość, otwartość i chęć wyzbycia się na ten czas uprzedzeń, które niewątpliwie obie strony posiadają.
Katarzyna Trzaska "Wieś pływających krów"
Pan Stanisław, gospodarz z małej podlaskiej wioski leżącej pod granicą białoruską należy, moim zdaniem, do naprawdę nielicznych gospodarzy, którzy pielęgnują tradycje wiejskie i są dumni ze swojego pochodzenia. Stanisław i jego rodzina bardzo zmienili wymiar filmu, gdyż mimo tego, że Berlińczycy sporo już wiedzieli o życiu na wsi, dużo się od niego nauczyli.
Pokazał im jak wyplatać wiklinowe koszyki, robić miotły z chrustu, ubijać masło w maselnicy, i oczywiście – siać ręcznie. Zwłaszcza Jonathan, który jest etnobotanikiem i  człowiekiem spędzającym dużo czasu w lesie, bardzo tę wiedzę docenił, bo dzisiaj w Niemczech za to się płaci. Większe jednak wrażenie zrobili Berlińczycy i ich poglądy na miejscowych.
Kręcąc film często słyszałam jak ludzie ze wsi mówią, że takich osób nie widzieli nawet w telewizji. Wszystko w nich było egzotyczne: strój, dieta, religia, zachowanie. Dotychczas Niemiec to był dla nich ktoś, kto jeździ wypasionym autem i ma dużo pieniędzy w portfelu. Sądzę, że po raz pierwszy usłyszeli o tym, że „można żyć bez pieniędzy”. Że są ludzie, którzy pozornie nie dbają o to, w co się ubierają.
Katarzyna Trzaska "Wieś pływających krów"
Po stronie miejscowych była autentyczna ciekawość tego, jak żyje druga strona. Kobiety wypytywały Ellen o jej poglądy dotyczące rodziny i związków, wszystko było dla nich dosyć szokujące. Ważna była kwestia niejedzenia mięsa – oczywiście, dla rolników żyjących z hodowli krów mlecznych, sprzeciw przeciwko uprzemysłowionemu rolnictwu oraz weganizm to postawy podważające ich całą egzystencję, tutaj raczej nie było miejsca na dialog.
Sądzę jednak, że kluczowe w tym spotkaniu było właśnie hasło „burzenie stereotypów”, gdyż mieszkańcy wsi zobaczyli takich ludzi z bogatego zachodniego kraju, o których istnieniu nie mieli pojęcia, z kolei Niemcy na własne oczy zobaczyli szacunek do „Matki Ziemi”, pewne piękne wiejskie tradycje, ciepło i otwartość tych osób w stosunku do przybyszy, poznali osoby takie, jak pani Dorotka, które wyłamują się ze stereotypu „osoby ze wsi” i zobaczyli tę wioskę z jej najlepszej strony. Oczywiście to był pobyt na pewien określony, dosyć krótki czas.

  1. Można chyba powiedzieć, że trzecią grupą głównych bohaterów są zwierzęta hodowlane, choć siłą rzeczy milczącą, to dla nas – działaczy oraz przyjaciół Otwartych Klatek – bardzo istotną. Czy idee ruchu prozwierzęcego są w jakiś sposób Pani bliskie?

Moja postawa w stosunku do jedzenia, w tym mięsa, bardzo ewoluowała w trakcie realizacji filmu (5 lat), w trakcie poznawania bohaterów i w pewnym sensie była to jakaś lekcja, wiedza, którą dał mi właśnie ten film. Dzisiaj zastanawiam się w ogóle nad tym co jem, skąd to pożywienie pochodzi, jaki ma wpływ na środowisko, kiedyś nie zwracałam na to uwagi.
Nie mam wątpliwości co do inteligencji zwierząt i coraz częściej zastanawiam się jak to się dzieje, że istnieje cicha zgoda społeczeństwa na produkcję masowego, taniego mięsa, na niehumanitarne traktowanie i fabryczne zabijanie zwierząt, tak jakby to był martwy towar, a nie żywe istoty.
W świecie dobrobytu i dostępności wszystkiego wypaczyliśmy pewne podstawowe zasady, które jeszcze do niedawna obowiązywały. Mięso jadało się bardzo rzadko, wiadome było jego pochodzenie. Gospodarze sami zabijali zwierzęta, który przeznaczone były do zjedzenia. Dzisiaj mięso jest towarem, przestało być żywa istotą, to oczywiście ułatwia jego zjedzenie, ale sądzę, że nawet jeżeli lubimy smak mięsa, powinniśmy zadawać sobie to pytanie, skąd to się wzięło, jak to powstało.
Z kolei w czasie realizacji filmu dowiedzieliśmy się wielu ciekawych rzeczy o krowach. Po pierwsze, są to zwierzęta bardzo inteligentne, które pamiętają dokładnie, które jest ich miejsce w oborze i zawsze wracają na to samo. Po drugie, każda ma swoje imię, na które reaguje.

Przeczytaj także: Dlaczego Jagoda Szelc wspiera Otwarte Klatki

Kręciliśmy scenę, która finalnie nie weszła do filmu, w czasie której bohater ćwiczył Tai-Chi z mieczem na łące, na której pasło się stado krów Stanisława. Krowy to zwierzęta płochliwe, więc większość oddaliła się od nas, ale dwie krowy zostały i jakby z wielką ciekawością przyglądały się do końca temu co się dzieje, było to bardzo zabawne. Zastanowił nas też fakt, że gospodarze, którzy hodują krowy na mleko, nie jedzą wołowiny, a zwłaszcza swoich krów, bo dla nich to tak, jakby zjeść psa czy kota.
Operatorem filmu był Andrzej Wojciechowski który jest zagorzałym wegetarianinem i obrońcą praw zwierząt, dlatego też wyczulony był na sceny, w których ten temat się pojawiał, jak chociażby wspólne ognisko i pieczenie kiełbasek, które tak zasmuciło bohaterkę.

  1. Film dokumentalny jest jedną z moich ulubionych form na dużym ekranie, żyjemy jednak niestety w świecie płytkich treści i niechęci do głębokiej refleksji. Gdzie Pani zdaniem jest dzisiaj miejsce dla niełatwego rodzaju X muzy, jaką jest dokument?

Uważam, że dokument przebił się brawurowo do tzw. „mainstreamu” i radzi sobie całkiem dobrze. Kręcę filmy dokumentalne od 8 lat i mogę powiedzieć, że cały czas grupa odbiorców tego rodzaju filmów zauważalnie wzrasta. Ponadto, producenci i dystrybutorzy zaczęli zauważać, że film dokumentalny można tak samo dobrze reklamować i sprzedać jak fabularny, co oczywiście również sprzyja tej dziedzinie, chociaż akurat kino jest chyba najtrudniejsze.
W filmie dokumentalnym podoba się mi to, że jest tak różnorodny.  Czasem jest zbliżony do fabuły, czasami posługuje się językiem animacji, cały czas rozwija się i poszukuje nowych dróg ekspresji. Polscy twórcy dokumentalni mają ugruntowaną opinię w świecie, z pewnością jest to dziedzina w której mamy liczne dokonania.
Uwielbiam oglądać dokumenty na dużym ekranie i żałuję, że najczęściej mogę to robić tylko na festiwalach filmowych.

  1. Czy zdradzi nam Pani, czego będzie dotyczył kolejny film lub projekt?

Obecnie pracuję nad filmem dokumentalnym „Nauka latania”, w którym przyglądam się młodzieży opuszczającej domy dziecka i rozpoczynającej samodzielne życie. Sądzę, że nie mamy świadomości tego, jak wiele sierot, to sieroty społeczne, i jak wiele osób nie radzi sobie z rodzicielstwem. To trudny, ale piękny temat. Mam nadzieję, że w tym filmie będzie również miejsce na ciepły humor oraz poważniejszą refleksję.

Wywiad przeprowadziła Lidia Wąs