Spontaniczna decyzja? Przemyślany wybór? Rozsądek? Czym kierują się wegetarianie wybierając głaskanie zwierząt, zamiast krojenia ich na talerzu? Kim są? Wariatami, infantylnymi i szalonymi obrońcami słabszych, czy może Don Kichotami walczącymi z wiatrakami? Z taką łatwością wielu przychodzi krytyka, kpina, stukanie się w głowę na hasło „jestem wegetarianinem”, że może warto oddać głos im samym, aby wyjaśnili swoje postępowanie.

Miałam przyjemność zasiąść w jury konkursu literackiego organizowanego przez Otwarte Klatki. Konkurs odbył się w lipcu, ale warto raz jeszcze powrócić do nadesłanych prac. Zadaniem uczestników było opisanie swojej drogi do wegetarianizmu, niekiedy weganizmu. Drogi te nie były usłane różami. Często kręte, poplątane, a każdy napotkany kamień był jak wielki znak zapytania.

Trzydzieści siedem osób zabrało głos opowiadając, dlaczego postanowili odrzucić spożywanie mięsa. Najczęściej pierwsza myśl o wegetarianizmie pojawiała się w dzieciństwie. Można nazwać ją instynktem. Dziecko uczy się, że zwierzątka są do kochania, a nie do zabijania. Nagle zderza się z brutalną prawdą, że w świecie dzieje się dokładnie odwrotnie. Postanawia więc, że ono będzie dobre i odmawia jedzenia kotleta przy niedzielnym obiedzie.

Rodzice przyjmują to za bunt nastolatka, który należy stłumić lub przeczekać. Młody człowiek zaczyna rozglądać się dookoła i widzi, że wszyscy z apetytem zajadają kotleta. Myśli sobie – może nie wiedzą, że wcześniej było to zwierzę zamordowane w okrutny sposób. Próbuje więc uświadamiać innych. Dostaje pierwszego pstryczka w nos, bo okazuje się, że nie tylko on widzi, że „król jest nagi”. Widzą wszyscy. Ale tak już po prostu jest – tłumaczą dorośli.

Tłumi więc swój instynktowny wegetarianizm. Poza tym poznał świat plastikowych bułek, do których wepchnięty jest kawał smażonej i pachnącej wołowiny. Wyprowadził się z domu rodzinnego i teraz sam jest władcą swojej kuchni i talerza. Okazuje się jednak, że po dwudziestu latach jedzenia kotletów nie zna alternatywy dla mięsnego jedzenia. Bo tak gotowała babcia, mama, takie jedzenie serwują restauracje i bary. Instynkt i silna empatia nieustannie szepcą, że to zła droga. Młody człowiek zaczyna więc układać dietę składającą się głównie z serów i słodyczy. Po raz kolejny upada. Szybko rezygnuje, bo okazuje się, że organizm potrzebuje czegoś więcej.

W międzyczasie część z wegetarian nawiązuje szczególnie bliską więź z jakimś zwierzakiem i przeżywa jego odejście, rozumiejąc, że była to istota myśląca i odczuwająca. Silnym bodźcem prowadzącym do przemiany były również: zapakowany w całości prosiak wrzucony na sklepową półkę, ciągnięty za samochodem przywiązany do liny pies, praktyki w ubojni trzody chlewnej, opieka nad maleńkim jeżem ratująca mu życie, czy przyjrzenie się losowi karpi przedświątecznych.

Czytając prace mogę stwierdzić, że wszystkie osoby, które stały się (lubią dopiero rozpoczęły przemianę) są bardzo wrażliwe, mają otwarte umysły i nie są obojętne na świat znajdujący się poza ich czterema ścianami. Czytają, poszukują informacji, nie dają omamić się rysunkami uśmiechniętej krowy, która – jak przekonuje sprzedawca mięsa – z radością idzie na tortury i rzeź, bo przecież to nic takiego.

Wegetarianie to ludzie, którzy odważyli się sięgnąć po literaturę, film, wykład przedstawiający faktyczne warunki zwierząt hodowlanych. To właśnie podają jako najczęstszy powód rezygnacji jedzenia mięsa. Myli się ten, kto sądzi, że „kiełbasa im nie pachnie”, a kebab nie kusi. Część z nich faktycznie brzydzi się kawałkami surowego mięsa, jego zapachem, grzebaniem w ścięgnach, krwi i kościach. Niektórzy odrzucają to w sposób całkowicie naturalny, a dla innych jest to wyrzeczenie, bo pamiętają z dzieciństwa smak schabowego.

Nasi wegetarianie już wiedzą, że jedzenie zwierząt jest złe. Wiedzą też, że „poważni” ludzie uważają ich za wariatów. Rozumieją, że żywienie się samymi serami jest złe. Potrafią także oprzeć się hamburgerom, bo stali się dorosłymi i rozsądnymi ludźmi. Zakładają rodziny, mają dzieci, pełnią ważne i odpowiedzialne funkcje zawodowe. Co dalej się z nimi dzieje?

Powszechna jest opinia, że wielu wegetarian rezygnuje z wcześniejszych postanowień i wraca do spożywania mięsnych posiłków. Niektórzy mówią o tym z niemałą satysfakcją, bo nie muszą już czuć się gorsi, że tylko oni odpowiadają za cierpienia zwierząt. Część osób jest w połowie drogi. Gubi się, zawraca, znowu szuka. Bywają i tacy, którzy konsekwentnie nie jedzą mięsa przez długie lata lub całe życie.

Nie jest łatwo być wegetarianinem. Jednak jedno łączy wszystkie te osoby – głęboko odczuwają, że mordowanie (nawet jeśli cudzymi rękami) i zjadanie zwierząt nie jest naturalne, a zwyczajnie – złe. Żaden wrażliwy i inteligentny człowiek nie ucieknie od tej refleksji, choćby nie wiadomo jak mocno się przed nią opierał. Każdy przyjmuje ją jednak inaczej.

Na zakończenie chciałabym przytoczyć zdanie jednej z pracy zgłoszonych na konkurs:

w momencie, kiedy dowiedziałeś się już, jaki jest los zwierząt hodowlanych, bierzesz pełną odpowiedzialność za bycie uczestnikiem tego procesu.”

Marta Bukowska

29.10.2014