Jak lekarki i lekarze weterynarii mogą wpływać na los zwierząt żyjących na fermach? Dlaczego ruch prozwierzęcy potrzebuje ich wiedzy i wsparcia?

Na te pytania odpowie lekarka weterynarii Zuzanna Genderka, która na co dzień działa w naszej organizacji. Jeśli chcecie dowiedzieć się jak z jej perspektywy wygląda działanie dla zwierząt oraz jakie są najważniejsze problemy, które powinniśmy rozwiązać, by pomóc zwierzętom, zapraszamy do lektury!

Czym zajmujesz się w Otwartych Klatkach?

Jest kilka obszarów, w których działam, ale najwięcej czasu poświęcam kampanii Frankenkurczak – rozmawiam z firmami sprzedającymi mięso z kurczaka o podwyższaniu dobrostanu w ich hodowlach w ramach European Chicken Commitment. Zajmuję się również wszystkimi aspektami technicznymi porozumienia, czyli np. kwestią odpowiednich dobrostanowo ras kurczaka, zagęszczeniem hodowli etc. Dodatkowo jestem odpowiedzialna za dialog z producentami jaj oraz drobiu mięsnego oraz za wszystko, co w jakimkolwiek stopniu jest związane z weterynarią i dobrostanem zwierząt – to do mnie trafiają pytania o wymiary kojca porodowego dla świń, inkubację jaj czy typowe schorzenia krów mlecznych.

Co skłoniło Cię do podjęcia takiego kierunku studiów? A co do włączenia się w aktywizm prozwierzęcy?

Na weterynarię, upraszczając, trafiają trzy grupy ludzi: dzieci lekarzy weterynarii, dzieci hodowców zwierząt gospodarskich oraz ci, którzy w dzieciństwie ratowali małe wróbelki, wyprowadzali na spacery psy okolicznych sąsiadów i najbardziej na świecie kochali swojego psa.
Pewnie nie muszę dodawać, do której grupy się zaliczałam. 🙂

W liceum trafiłam do klasy biologiczno-chemicznej. Potem do końca szkoły nie mogłam zdecydować, czy powinnam iść na medycynę czy weterynarię. Papiery złożyłam tu i tu – przyjęli mnie tu i tu, musiałam wybrać jednak jedno. Zdecydowałam się na studia weterynaryjne i tak trafiłam na SGGW w Warszawie.

To, że po studiach zawodowo związałam się z ruchem prozwierzęcym, łączy się niejako z moją, bardzo naiwną, wizją weterynarii z lat nastoletnich. Jako dzieciak z miasta, lekarzy weterynarii kojarzyłam raczej jako osoby leczące mojego psa i kota, nie jako osoby przeprowadzające badanie przedubojowe w rzeźni, czy badające mięso. Na studiach musiałam jednak zaliczyć wszystkie zajęcia związane z produkcją żywności odzwierzęcej – zajęcia w rzeźni, na fermach bydła, świń, kur. Nie będą zgrywać chojraka – łatwo nie było. Stykanie się bezpośrednio z tym ogromem cierpienia oraz poczucie wyobcowania (niewielu moich kolegów i koleżanek podchodziło do tego podobnie) było mocno obciążające psychicznie.

Ruch prozwierzęcy i możliwość wykorzystania mojej wiedzy do pomocy miliardom zwierząt gospodarskich, które ludzie (w tym niestety także często lekarze i lekarki weterynarii), traktują jako niezasługujące na opiekę i troskę, okazał się miejscem idealnym dla mnie. W końcu otaczam się osobami, których stosunek do zwierząt jest podobny do mojego i razem powoli zmieniamy świat. 

Jak wiedza wyniesiona ze studiów pomaga ci w codziennej pracy?

Nie da się tego przecenić. Nie wiem, czy jakiekolwiek studia mogłyby mnie lepiej przygotować do tego, co robię. Dzięki nim posiadam szczegółową i specjalistyczną wiedzę na temat chowu zwierząt, a tytuł lekarza weterynarii bardzo pomaga mi w nawiązywaniu kontaktów w branży jajecznej i mięsnej, niezbędnych na moim stanowisku.

Kura nioska w chowie klatkowym
kura nioska w chowie klatkowym

Jak przyszli lekarze i lekarki weterynarii mogą przyczynić się do pozytywnych zmian, poprawiających jakość życia zwierząt w hodowlach? A jaki wpływ na nie mogą mieć już pracujący specjaliści?

Studentów i studentki weterynarii zachęcam do wolontariatu w Otwartych Klatkach oraz do rozmów z wykładowcami i dziekanami na temat zmian, jakie można by wprowadzić w toku studiów. Moim zdaniem taką zmianą mogłaby być choćby nauka o dobrostanie pod koniec studiów, kiedy studenci wiedzą już, jak wygląda hodowla zwierząt, a nie na początku, kiedy jeszcze nie mają o niej pojęcia. Wszystkie badania przeprowadzone na studentach weterynarii potwierdzają, że poziom empatii w stosunku do zwierząt jest u nich znacznie niższy pod koniec studiów niż na początku. To właśnie pod koniec edukacji nacisk na kwestie dobrostanowe powinien być największy.

Jeśli chodzi o pracujących specjalistów – dobrze byłoby, żeby osoby zajmujące się leczeniem, psów, kotów, koni czy zwierząt egzotycznych nie zapominały o tym, że istnieje również ta mniej “atrakcyjna” część weterynarii, czyli weterynaria zwierząt gospodarskich. Moim zdaniem powinny one wywierać presję na swoich kolegów i koleżanki pracujących “w terenie”. Zdaję sobie jednak sprawę z tego, że nie da się zrobić wiele bez gruntownych zmian w hodowli.

Co chciałabyś, aby zmieniło się w środowisku weterynaryjnym oraz w programie studiów?

Zdecydowanie uważam, że weterynaria powinna się rozdzielić na dwa osobne kierunki. Pierwsze 2-3 lata studiów to nauki przedkliniczne, takie jak anatomia, histologia czy mikrobiologia i to musi przejść każdy, ale nie widzę sensu, by osoby zdecydowane na leczenie psów musiały się uczyć tego, jakim woltażem ogłusza się cielaka w rzeźni. Osoby, które są za to zdecydowane na pracę w bydle mlecznym, niekoniecznie muszą uczyć się o kardiologii kotów.

Jeśli już istniałby osobny program studiów dotyczący zwierząt gospodarskich, większy nacisk powinno się kłaść na ich realne leczenie, dbanie o ich dobrostan, nie o wyższą mleczność, nieśność czy mięsność. To jednak nierealne w dzisiejszej rzeczywistości przemysłowej hodowli. Jak lekarz miałby pochylić się nad zdrowiem jednego brojlera, jeśli w kurniku jest ich kilkadziesiąt tysięcy, a upadki (czyli śmierć części zwierząt) są wliczone w koszty takiej produkcji? Leczenie zwierząt gospodarskich jest ściśle związane z tym, jakie są realia produkcji żywności odzwierzęcej. Nie da się zrewolucjonizować jednego bez wprowadzenia gruntownych zmian w drugim.

kulawizny u brojlerów
kurczak brojler/ fot. Andrew Skowron

Jakie z Twojej perspektywy są największe problemy dobrostanowe zwierząt w hodowlach przemysłowych w Polsce?

Wszystkie problemy zwierząt gospodarskich wiążą się z intensyfikacją ich hodowli – z tego, że chcemy uzyskać od nich więcej jaj, więcej mięsa, więcej mleka w krótkim okresie czasu oraz ponosząc jak najmniejsze koszty. 

Jakie są według Ciebie najbardziej potrzebne interwencje, które mogłyby pomóc zwierzętom w hodowlach przemysłowych?

Jedyna odpowiedź to sukcesywne zwiększanie poziomu ich dobrostanu. Patrząc na to bardziej pragmatycznie –  skupiając się na interwencjach, które ograniczą najwięcej cierpienia – powinniśmy robić wszystko, co możemy, by poprawić życie brojlerów, czyli kurcząt hodowanych na mięso. Wycofując skandaliczne pod względem dobrostanu rasy szybko rosnące, czy zmniejszając ogromne zagęszczenie hodowli, mamy szansę pomóc ponad miliardowi zwierząt rocznie, i to tylko w skali Polski. Tyle bowiem właśnie ubijamy rocznie brojlerów w polskich ubojniach.