Pierwszym wegetarianinem którego poznałem osobiście był chłopak remontujący nasz pokój gościnny. Miałem wtedy może 14 lat. Ponieważ jadał obiady razem z nami, jego „fanaberia” spotkała się z konsternacją mojej mamy. „Co mam ugotować?” Stanęło oczywiście na kotletach sojowych. Niewiele brakowało a ugotowanych na bulionie z kostki – jak wiadomo w rosole nie ma mięsa. Kiedy zapytałem Piotra o powody, odpowiedział, że „tak dla siebie”. Pamiętam, że nie dawało mi to spokoju, co musiało dać się zauważyć. Moja mama stwierdziła potem, raczej żartem, żebym przypadkiem nie próbował – bo co ona będzie gotować.
Jeszcze w liceum wyzłośliwiałem się na temat wegetarianizmu mojej ówczesnej partnerki, mówiąc jej o kłach, ewolucji i naturalnym porządku rzeczy. Zwykłem też mawiać, że karkówka z grilla jest wystarczającym argumentem przeciwko wegetarianizmowi. Z drugiej strony, imponowała mi jej postawa, dość długo niezłomna.
Krótko potem, przy okazji wizyty w Krakowie, po raz pierwszy wybrałem się, towarzysko, do baru wegetariańskiego. To wtedy przekonałem się, że wegetarianie mogą jeść nawet smaczniej niż ja. Szczególnie zapamiętałem gulasz, który – w nawiązaniu do mojego powiedzenia, uznałem go za wystarczający argument za wegetarianizmem. Odwiedzam go dziś i chociaż nieco podupadł, wpadam tam z sentymentu. Na marginesie, od czasów gimnazjum słuchałem muzyki Rise Against, zespołu programowo składającego się ze straightedge’owców, wegan i wegetarian. Samemu będąc sXe i identyfikując się z przesłaniem zespołu, nie mogłem pominąć i tego wątku. Tym samym nie mogłem nie obejrzeć „Earthlings”. Co ciekawe, wciąż jadłem mięso, choć z całego serca zgadzałem się z jego przesłaniem.
Na pierwszym roku studiów postanowiłem wypróbować dietę wegetariańską. Było to pewnie związane z zachłyśnięciem się nowym etapem życia i większą samodzielnością. Ponieważ od dwóch lat byłem krwiodawcą, byłem ciekaw jak zmiana diety wpłynie na moje wyniki. Nie wpłynęła. Z jednej strony przeczytałem wtedy „Wyzwolenie zwierząt” P. Singera, z drugiej strony wciąż byłem przekonany, że człowiek jest drapieżnikiem i jako taki ma nawet swego rodzaju obowiązek jadać zwierzęta. Koniec końców to „Etyka praktyczna” dostarczyła mi racjonalnej argumentacji, którą stosuję uzasadniając znajomym swój wegetarianizm.
Pamiętam minę znajomej weganki kiedy opowiadałem jej o przyrządzaniu zupy mrówkowej. Z racji zainteresowania surwiwalem, zjadłem swego czasu sporo bezkręgowców. Kiedy jadłem winniczka, którego sam „upolowałem”, doświadczyłem czegoś naprawdę dziwnego. Odczuwałem wyrzuty sumienia. W tym momencie zaczynał docierać do mnie pewien rozdźwięk między moim przekonaniami a tym, co robię. Pogłębił go regularny udział w akcji „Rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych” w czasie której protestowaliśmy przeciwko
polowaniom w Puszczy Białowieskiej. Większość jej uczestników to wegetarianie. Dla nich taki wybór był po prostu oczywisty. Zrozumiałem dlaczego, kiedy ów uciążliwy rozdźwięk zniknął, gdy wreszcie przestałem jeść mięso. Było to cztery lata temu.
Wegetarianizm jest dla mnie logiczną konsekwencją. Tego co wiem, moich przekonań, tego co przeczytałem, obejrzałem i wysłuchałem. „Jestem (przynajmniej) wegetarianinem, jak każdy rozsądny człowiek.”
* * *
Na mojej półce stoi jeszcze „Etyka a to co jemy” (też Singera). Póki co tylko ją przekartkowałem. Zapamiętałem jednak konkluzję jednego z rozdziałów – weganizm jest sposobem życia najbardziej przyjaznym środowisku. Chociaż czasami sam zadaję irytujące pytania znajomym weganom_kom, czuję, że sam będę kiedyś jednym z nich.
Dziękujemy
Na Twoja skrzynkę wysłaliśmy prośbę o potwierdzenie adresu e-mail. Kliknij w link załączony w wiadomości. Jeżeli nie widzisz maila z potwierdzeniem, sprawdź w skrzynce SPAM.